Mimo zaczynającej wiosny, sezon grypowy się nie kończy. Ludzie chorują, choć już wypadło z centrum zainteresowania mediów donoszenie o tym, jaka to nowa grypa nas zaatakuje, od jakiego będzie zwierzęcia i ile ofiar śmiertelnych za sobą pociągnie. Im więcej domniemanych ofiar choroby podadzą eksperci, tym bardziej media z tego żyją. Chcę zwrócić uwagę na pewną niespójność – takie dane powinni podawać jasnowidze, bo to oni mają większą szansę określenia ryzyka niż eksperci.
Gdy byłem w szkole średniej (technikum rolnicze) miałem okazję wielokrotnie obserwować, jak na grypę chorują jednocześnie ludzie i zwierzęta. Jednego roku ludzie chorowali wespół z psami, innego roku z ludźmi chorował drób. Jakoś nikt tym się zbytnio nie przejmował, gdyż było to jakby wpisane w rytm przyrody. Obecnie to, że choroba atakuje jakieś zwierze ma świadczyć o tym, że jest niespotykanie groźna.
Teraz musimy znaleźć odpowiedź na pytanie – co sprawia, że część ludzi (i zwierząt) choruje na grypę, a część prawie nigdy?
Z pobieżnych nawet obserwacji tego kto zapada na chorobę, można wyciągnąć interesujące wnioski. Wygląda na to, że głównymi czynnikami decydującymi o podatności na chorobę jest to, czy jesteśmy zestresowani. Z przykrością twierdzę, że nie sposób znaleźć teraz osób żyjących bez stresu. Niezależnie od wieku. Gdy chodzi o ludzi, problem przyczyny stresu jest oczywisty. Jak jest ze zwierzętami? One też przeżywają silne stresy np. zajmując podrzędne pozycje w hierarchii stada, czy też żyjąc w „nieludzko” zatłoczonych pomieszczeniach.
Nie jest prosto wyrwać siebie z objęć stresu. Natomiast mamy wpływ na to, co ze stresem jest powiązane. Silny i przewlekły stan napięcia emocjonalnego działa wychładzająco na nasz organizm. W ten sposób otwiera wrota chorobie. Jeśli będziemy temu przeciwdziałać poprzez zadziałanie ciepła, np. ciepłą odzież, kąpiele, ciepłe napoje, ryzyko zachorowania radykalnie spada. Warto o tym pamiętać mając do czynienia z chorymi na grypę.